Wakacje, wakacje… czas wyjazdów, czas podróży, czas opalania. Ja się specjalnie nie opalam, ale słońce kocha moją skórę i zawsze w jedną krótką chwilę spala ją na czerwono. Taka moja uroda i póki byłam młodsza, to wcale mi to nie przeszkadzało, ale na stare lata… 😉
Opalanie czy poparzenie?
Wiecie, co mi się przydarzyło, jak byliśmy na wakacjach w tym roku? No już Wam opowiadam…
Pojechaliśmy na urlop nad jezioro, bo uwielbiamy się kąpać, a okolicę znamy od lat, bo tam często jeździmy. I pierwszy wypad na kąpielisko był dość niepozorny. Pogoda taka niewyraźna, trochę słońca, ale też sporo chmur, niby dość ciepło, ale przecież wysoka temperatura nie opala. Ja miałam się nie kąpać tego dnia, ale jak wlazłam na ten gorący piasek, to zachciałam się schłodzić. Najpierw niewinnie nóżki pomoczyłam, a później zapragnęłam kąpieli. Szybko zrzuciłam ciuchy i niewiele myśląc, wskoczyłam do wody na jakieś… hmm… lekką ręką licząc… 4 godziny 🙂
Pływałam sobie w wodzie beztrosko, wyszłam z wody i niby coś czułam, że jakoś tak mi ciepło w plecy, ale tragedii nie było. No nie było do wieczora, bo na wieczór wyszła opalenizna, a w zasadzie poparzenie słoneczne. Całe plecy, ramiona, ręce, nawet dłonie, dekolt, szyja, kark i twarz spalone słońcem. Nie opalone! Tylko spalone! Poparzenie słoneczne! I zaczął się dramat…
Kąpiel pod prysznicem dawała ukojenie, ale po kąpieli skóra tak bolała i piekła, że nie szło jej wytrzeć ręcznikiem. Posmarowanie balsamem graniczyło z cudem, bo skóra była obolała. Dodatkowo zasysała balsam dosłownie w kilka minut i wciąż jej było mało tego nawilżenia. Spać mogłam tylko na brzuchu, na plecach nie dałam rady się w ogóle położyć. Na domiar złego, przez noc piżama przyklejała się do poparzonej skóry. I to trwało około 6 dni, dopiero później było nieco lepiej.
Żel, który uratował moją skórę
Szybko się zorientowałam, że zwykły balsam do ciała to zdecydowanie za mało. Potrzebowałam czegoś lepszego! Mój syn podpowiedział mi, że pewnie pomógłby mi żel aloesowy. Ten, który widzicie na zdjęciu, kupiłam w Biedronce za około 15 złotych i to był strzał w dziesiątkę. Kilka razy dziennie smarowałam nim poparzoną skórę i niemalże od razu przychodziło ukojenie. Ten żel też łatwiej się rozprowadzał na skórze, niż zwykły balsam. Szybko się wchłaniał i nie pozostawiał lepkiej skóry. No cudo! Oprócz aloesu w składzie ma również alantoinę i D-panthenol.
Jak widzicie na tym zdjęciu, żelu używam cały czas i w zasadzie już mi się kończy. Uwielbiam sposób, w jaki pielęgnuje moją skórę. Po tym spaleniu słońcem zeszła mi ona dwukrotnie, szybko się postarzała, pomarszczyła, wysuszyła. Ten żel szybko sobie z tym poradził i dziś mogę eksponować moją piękną, brązową opaleniznę niczym z Egiptu 😉
Dlaczego polecam Wam ten żel? Nic z tego nie mam, ani Biedronka, ani producent żelu nic mi za to nie zapłacili. Kupiłam żel za własne pieniądze, ale widzę, jak wszechstronnie można go używać. U mnie sprawdził się przy poparzeniu słonecznym, a teraz stosuję go do pielęgnacji skóry po prysznicu oraz po depilacji. Działa kojąco na skórę, nawilża i sprawia, że jest ona przyjemna w dotyku.
Pamiętajcie, żeby nie popełniać mojego błędu. W lecie nawet kiedy nie ma oczywistego słońca, można się opalić. W wodzie słońce opala skórę jeszcze szybciej. Stosujcie filtry, a jeśli nie chcecie, to przynajmniej inne środki, by zabezpieczyć własną skórę. Promieniowanie słoneczne może narobić szkody na skórze, a przede wszystkim takie intensywne opalanie sprawia, że skóra bardzo szybko się starzeje i to wygląda naprawdę okropnie.