Jestem zrozpaczona, naprawdę doszczętnie. I nie mam już do tego siły. Wiecie, o czym mówię? Dokładnie o tym, co mnie dręczy i prześladuje od lat. O pryszczach! Niby nie jest źle, niby nie ma tragedii, ale ostatnio było już bardzo dobrze, a teraz tak nie jest.
Znowu te pryszcze!
Generalnie mój trądzik mam od dłuższego już czasu pod ścisłą kontrolą. Wiecie, że ja przeszłam na jasną stronę mocy, czyli odżywiam się zdrowo, sama gotuję, w ekstremalnych sytuacjach korzystam z gotowców, mocno ograniczyłam cukier i pszenicę, a przy tym regularnie stosuję zioła. I to naprawdę świetnie się u mnie sprawdza, choć nie oznacza, że nagle przestałam mieć problem z pryszczami. Kiedy zbliża mi się okres, mam ich wysyp. Gdy jestem w podróży, mam ich wysyp. Kiedy jestem w silnym stresie mam ich wysyp lub też nie mam ich w ogóle. Ale przez większość czasu jest całkiem przyzwoicie.
Jednak od jakichś dwóch tygodni na moim nosie pojawia się co dzień jeden pryszcz. Tak wymuskany ropniak, który dosłownie w każdej chwili może eksplodować. MASAKRA!!!
Tak się nie da żyć! Najgorsze jest to, że ja nawet jak mam makijaż, to zawsze ten jeden pryszcz się spod tony podkładu i pudru wygrzebie, żeby rosnąć w blasku światła dziennego. MAM TEGO DOŚĆ!
Powiedzcie mi, o co tu chodzi? Nie zmieniłam pielęgnacji, odżywiania, nawet płynu do prania. Więc się pytam, co się dzieje? Czy w powietrzu już jest taki syf? Czy o co to chodzi?! RATUJCIE!!!
I patrzę teraz w lustro, oglądam dokładnie nos w poszukiwaniu nieprzyjaciela, ale dziś się nie pojawił. Czyżby to był koniec? Ależ nie! Dzisiejszy samotnik pojawił się na policzku! Wziął mnie z zaskoczenia! Poddaję się! Nie mam sił i pomysłów. Wrócę, jak to ogarnę, a może Wy mi pomożecie? Może ktoś też tak ma, jak ja? HELP ME!!!