Dziś recenzja czarnego błota algowego Bingo Spa, które kupiłam sobie po raz kolejny jako prezent na urodziny wraz z kolejnym zestawem balneokosmetyków – aby zwalczyć swoje pryszcze. Oczywiście jak to mówią – jeden kosmetyk wiosny nie czyni – ale po prawie 3 miesiącach stosowania już swoje własne zdanie na jego temat mam. (Wiem , wiem strasznie długo zeszło mi z obiecaną recenzją – ale przed świętami czas jakby na karuzelę wskoczył – i z niczym nie mogłam się wyrobić).
A jakie jest moje zdanie o nim. Całkiem dobre – skoro kupiłam je po raz kolejny :D. Aż trudno uwierzyć, że ten produkt tak bardzo pomógł mojej skórze. Tym bardziej że święta za nami. A wraz z nimi co tu kryć dużo mocno niezdrowej żywności i jakby tego było mało – wszystkiego w nadmiarze. Jadłam bardzo słono, bardzo pikantnie i dopychałam słodyczami. Czyli wiecie co to mogło oznaczać dla mojej twarzy – kolejny piękny wysyp pryszczy – jak grzybów po deszczu.
I pojawił się a jakże. Ale tym razem nie były to wielkie obrzydliwie ropiejące krosty, bolące i nie chcące się zagoić. Tym razem to były małe białe krostki pod skórą. I wyglądały dużo lepiej – zwykły fluid praktycznie je zakrył i mniej mnie korciło by to wszystko rozdrapać – mniej mnie bolały – więc częściej o nich zapominałam. Nawet przeglądając się w lustrze stwierdziłam, że wyglądam znośnie. A to dla laski z pryszczami – i to takimi jak moje – komplement . Rzadko kiedy pozwalam sobie na tak optymistyczne określenia swojej osoby.
No to tyle o emocjach jakie czułam po stosowaniu czarnego błota algowego. Teraz czas na opinie. Jeśli macie pryszcze tylko na buzi – starczy Wam na naprawdę długi czas. Jeśli wągry dopadły was także na ramionach – to też możecie to błoto stosować. Na cellulit i rozstępy także zadziała! Moim zdaniem na trądzik na plecach okład z takiego błotka naprawdę świetnie się sprawdzi.
Co jeszcze.
To błoto jest w pełni naturalne. Żadnych dodatków konserwantów, barwników, zapachów i innych substancji które mogą działać drażniąco na skórę i powodować wysyp pryszczy. Z tego powodu nie zdziwcie się – bo to błoto i pachnie i wygląda jak błoto. Przyjemność z nakładania tego na twarz żadna. Za to efekty – według mnie są warte tych kwadransów, kiedy mam twarz wysmarowaną tym kosmetykiem. Oczywiście jeśli myślicie że wystarczy wziąć trochę ziemi z ogródka, albo z pobliskiego jeziorka, wymieszać ją z wodą i gotowe: mamy błoto które pomaga – to jesteście w błędzie. Te błoto jest błotem z Morza Martwego. Trochę czytałam na jego temat – i myślę że poświęcę tym właściwościom osobny wpis. W każdym razie i błoto i woda z Morza Martwego (tak, tak – to te jezioro w którym nie można się utopić) zawiera dużą ilość różnych makro i mikroelementów, które w naturze nie występują zbyt często. I wszystkie te substancje leczą ludzi z różnych dolegliwości. Mi pomogły na pryszcze, ale dobre są i na łuszczycę i na cellulit, na chore stawy i parę innych mniej przyjemnych chorób.
A wracając do używania i działania. Maskę z błota z Morza Martwego robiłam sobie 2 – 3 razy w tygodniu. Na wcześniej umytą i osuszoną twarz nakładałam warstwę błota z opakowania. Wcześniej je mieszałam – bo woda lubi oddzielać się. A potem paradowałam z błotkiem do czasu kiedy praktycznie już wysychało i zaczynała się tworzyć skorupa z niego. Nie dopuszczałam do powstania tej skorupy – chwilę wcześniej zmywałam je z twarzy. Zabieg super przyjemny nie jest. Czuć zapach błota no i wbrew moim pierwszym spostrzeżeniom – jednak odrobinę szczypie. To przez dużą zawartość soli w błocie. Też nie tej zwykłej kuchennej tylko charakterystycznej dla Morza Martwego – soli karnalitowej. W smaku gorzka a nie słona – tak – zmywając maskę z twarzy zdarzyło mi się poczuć smak błota.
Za to efekty – rewelacja. Skóra już po pierwszym użyciu wyglądała inaczej. Jak tylko zeszło zaczerwienie spowodowane nałożeniem czarnego błota algowego – od razu zauważyłam różnicę. I w dotyku i w wyglądzie. Po pierwsze skóra jest naprawdę oczyszczona po błocie i pomimo pryszczy miła w dotyku i wydaje się być odżywiona i nawilżona. Nie błyszczy się i nie świeci z powodu nadmiaru sebum. Dodatkowo stosując to błoto serwuję sobie delikatny peeling – dzięki któremu pozbywam się starych, złuszczonych komórek, a skóra lepiej oddycha.
Co do pryszczy tak jak pisałam – z brzydkich czerwonych i ropnych krost nastąpiła redukcja do małych białych podskórnych wągrów. Co bardzo mnie cieszy. Teraz widać moją twarz – a nie tylko pryszcze na niej. No i ja częściej się pokazuję, inaczej czeszę włosy. Aż tak nie boję się przypadkowych spojrzeń i głupkowatych i szyderczych uśmiechów. Po prostu jest lepiej.